Są osoby, które marzą o studiach artystycznych, nawet po wielu latach od niezdanego egzaminu. Są też osoby, które planują studia artystyczne i mają wobec nich ogromne oczekiwania, traktują je wręcz jako bramę do bycia artystą, albo konieczność do zarabiania na sztuce. I dla jednych i dla drugich, ten tekst może okazać się pomocny, bo studia artystyczne mają też wady.
Żeby nie było, że tylko narzekam! Nie, nie! Mam w sobie ogrom wdzięczności za doświadczenia na studiach, pisałam o nich w poprzednim poście.
Mnie osobiście studia artystyczne trochę rozczarowały i właśnie o tych mniej pozytywnych emocjach chciałabym dzisiaj napisać. Studiowałam w latach 2009-2015, więc być może trochę się od tego czasu zmieniło. Byłam na kierunku malarstwo, na uniwersytetcie Artystycznym w Poznaniu (kiedyś ASP). Każdy kierunek ma trochę inną specyfikę i w dużej mierze zależy po prostu na jakich ludzi trafisz, tutaj opowiadam Ci o moich doświadczeniach.
Walka o studenta i… foch!
Doświadczyłam tej gry już na pierwszym roku. Niektórzy profesorowie dbają, żeby mieć “wiernych” studentów. Po pierwszym semstrze dotarło do mnie, że w pracowni malarstwa, którą wybrałam spośród kilkunastu innych pracowni, wszyscy malują tak samo. Tak samo, to znaczy tak, jak profesor. Dotarło do mnie wtedy, że nie chcę być kolejnym klonem i że z tą pracownią mi nie po drodze.
Zrobiłam rozeznanie i znalazłam pracownię prowadzoną przez Piotra C. Kowalskiego, gdzie chciałam się przenieść po pierwszym semestrze. Okazało się jednak, że pracownię mogę zmienić dopiero po roku. Niestety, moje wahania i poszukiwania nowej pracowni wyszły na jaw, a profesor no cóż, łagodnie mówiąc nie był zadowolony. Drugi semstr był dla mnie katorgą. Potem przeniosłam się do Kowalskiego, u którego robiłam licencjat. Niestety profesor z pierwszego roku dał mi zero punktów podczas egzaminu na drugi stopień (na magisterkę) i miałam rok w plecy. Przy drugim podejściu nie było go na moim egzaminie i mogłam kontynuować studia. To chyba epizod, który najbardziej mnie dotknął i najbardziej rozczarował. Dodam tylko, że kiedy dowiedziałam się po egzaminach na magisterkę, że jestem pod kreska, zrobiłam rozeznanie i podpytałam innych profesorów jak było. Także to nie są moje podejrzenia, tylko relacja innych osób z komisji. A , jeszcze tylko dodam, że inni profesorowie, którzy mnie znali, byli w ciężkim szoku, że się nie dostałam.
Zero rozmów o pieniądzach
Próbowałam ten temat poruszyć setki razy. Serio. Jeszcze przed studiami zarabiałam na malowaniu i było dla mnie jasne jak słońce, że na studiach dowiem się jak to robić lepiej. Niestety, studiowanie malarstwa kręciło się wokół nauki malowania i ewentualnie skupianiu się na konkursach dla studentów.
Na ostatnim roku odbyłam bardzo poruszającą rozmowę, w której zarówno profesor jak i asystent przyznali, że na sztuce nie zarabiają. Że nie myślą już nawet o tym, żeby zarabiać, że to jest coś, na co poświęcają czas wolny, a utrzymują się z pieniedzy wypłacanych przez uczelnię. Byli ze mną szczerzy, ale też zdruzgotani. To nie była rozmowa w pozytywnych wibracjach typu: “wiesz co, wolę malować dla siebie i mam gdzieś czy ktoś to kupi”. To było przyznanie się, że czegoś ważnego im brakuje, ale sami nie wiedzą co z tym zrobić. Rozłożyli ręce. Nie znali odpowiedzi na moje pytania, ale ponieważ byli ze mną szczerzy, ponieważ nie wyśmiali (jak się zdarzało wcześniej) mojego pragnienia zarabiania na twórczości, bardzo mnie zainspirowali. Moja dusza buntowniczki wyszła z tego spotkania z silnym postanowieniem, żeby znaleźć remedium na takie bolączki atystów!
Forsowanie swojego przedmiotu
Znacie to pewnie z podstawówki: pani od matematyki uważa, że matematyka jest najważniejsza. Nauczycielka polskiego, że to polski jest najważniejszy. I tak dalej. Z podobnym podejściem spotkałam się na studiach. Studiowałam malarstwo i całe 5 lat słyszałam zarzut, że moje malarstwo jest ilustracyjne i że to bardzo źle. Niektórzy profesorowie malarstwa krzywili się strasznie i sypali radami co mam zrobić, żeby z tej ilustracyjności moje malarstwo wyleczyć.
Nikt nie zastanowił się i nie powiedział: “wiesz co, idź na ilustrację!”
Sama odkryłam moje zamiłownie do ilustacji, jak i samą ilustrację wraz z jej zaletami dopiero na ostatnim roku studiów. Wcześniej próbowałam się z niej wyleczyć, bo wbijali mi do głowy, że ilustracja jest stopień niżej od “wielkiego” malarstwa. Zamiast za priorytet uznać moją karierę i jak najlepsze dopasowanie jej do mnie, próbowali na siłę wbić mnie w ramy tego, co oni uważali za najważniejsze zajęcie ever. Szkoda.
Jeden rodzaj artysty
Studiując malarstwo miałam wrażenie, że jest tylko jeden rodzaj “prawdziwego” artysty. Ten, co wystawia w światowych galeriach. Jeśli obierzesz inną drogę, będzie to znaczyło, że nie będziesz czuć spełnienia zawodowego. Paradoksalnie, to na studiach nabawiłam się blokad związanych ze sprzedażą swoich dzieł. Przed studiami, nie miałam problemu żeby malować obrazy, malować na ścianach i brać za to spore pieniądze. Jednak wbijane do głowy przekonanie, że to co robię to gorszy rodzaj twórczości, sprawiało, że kuliłam się w sobie i nie szukałam zleceń. Nie widząc dla siebie ratunku, zaczęłam zarabiać na znajomości języków obcych.
Zawiść wśród niektórych studentów
W poprzednim wpisie inni studenci byli plusem, a tutaj podaję ich jako minus – no cóż – wszystko zależy o jakich studentach mówimy. Kiedyś na UAP było spotkanie z Katarzyną Kozyrą. Po wykładzie podeszłam do niej z koleżanką i mówiłyśmy o tym, co malujemy. Kozyra wpisała koleżance swojego maila i zaprosiła nas obie do przesłąnia portfolio i wzięcia udziału w jej projekcie. Koleżanka mimo moich licznych próśb nigdy mi tego maila nie przekazała, chociaż w rozmowie było jasne, że propozycja skierowana jest do nas obu. Tego typu sytuacji było mnóstwo, niestety. Ukrywanie informacji o konkursach, stypendiach, możliwościach praktyk czy zleceń. Bardzo mnie to męczyło.
Co Ty możesz zrobić lepiej?
Z perspektywy czasu, myślę sobie, że jednak niektóre z tych wad odczułabym mniej, gdybym mniej się na nich koncentrowała. Ale na tamten moment nie miałam dstansu, żeby tak na to spojrzeć. Jeśli jednak jesteś na studiach, albo się na nie wybierasz, mam dla Ciebie garść rad, które pomogą Ci czerpać więcej nawet wtedy, gdy nie wszystko w tym studenckim układzie będzie Ci się podobać.
Nie podstawiaj nikomu nóg, ale biegnij jak najszybciej.
Nie daj się zeżreć rywalizacji. Daj z siebie wszystko, ale nie wprowadzaj innych w błąd, nie knuj intryg. Pamiętaj, karma wraca, a Ty właśnie nabierasz nawyków jak działać przy ludziach z tej samej branży. Uwierz mi, na dłuższą metę lepiej mieć w nich sojuszników, niż wrogów.
Pamiętaj, że studia są dla Ciebie, a nie odwrotnie.
Im bardziej nastawisz się na to, co możesz z nich wyciągnąć, tym bardziej na nich skorzystasz. Sporo energii zmarnowałam na przyglądaniu się temu, co nie działa. Że profesorowie nie szanują czasu studentów, że plan poukładany jest w sposób, który zajmuje dzień od 7.30 do 18 itd. Z perspektywy czasu myślę, że zamiast skupiać się na tych mankamentach, mogłam jednak wiecej uwagi poświęcić jak się zorganizować, albo jak sama mogę uzupełnić wiedzę, której tam nie dostanę, zamiast narzekać i się frustrować.
Już w trakcie studiów próbuj łapać zlecenia i sprawdzaj jak Ci w danej profesji idzie, jak się z tym czujesz. Proś o opinie i rekomendacje. Gromadź doświadczenia na różnych polach. Ja właśnie dzięki temu, że pracowałam dorywczo przez całe studia, po studiach wiedziałąm że chcę założyć firmę. Wielu rzeczy spróbowałam i wiedziałam, co mi wychodzi najlepiej.
Pamiętaj, jeśli nie masz studiów, to nie znaczy, ze Twoja kariera twórcy jest przekreślona raz na zawsze. Na Instagramie znajdziesz mój filmik, w którym opowiadam, jak można nadrobić to, czego mają nas nauczyć studia artystyczne i co zrobić, kiedy się na nie nie dostaniesz. Jeśli ciekawi Cię ten temat wskakuj tu: INSTAGRAM.
Dodaj komentarz