
Pojęcie luksusu, od dawna mnie intryguje, pewnie po części dlatego, że sztuka uznawana jest za luksus. Bardzo często widzę oferty czy reklamy, odwołujące się do pojęcia luksusu. Dla wielu osób luksus oznacza tyle, że coś może kosztować więcej. Dla mnie jednak, nie jest to tożsame. Luksus nie musi kosztować fortuny – wszystko zależy od tego, czym on dla Ciebie jest.
Coraz łatwiej dostrzec, że w dzisiejszym świecie luksusem jest… czas. Już nie chodzi o to, żeby mieć świetnie płatną pracę, wysokie stanowisko i górę pieniędzy, ale też żeby mieć czas na relaks, przyjemności, hobby i oczywiście spędzanie czasu z rodziną lub/i przyjaciółmi.
Możesz sobie teraz pomyśleć, ale po co mi ten luksus? Odpowiedź jest prosta: to jeden z lepszych sposobów na doładowanie swoich twórczych akumulatorów. Dając sobie pozwolenie, żeby poczuć się wyjątkowo, dajesz sobie możliwość zanurzenia się w konkretnej chwili i smakowania jej. Poszerzasz wachlarz swoich doświadczeń, a co za tym idzie wyostrza się Twoja wrażliwość. Delektując się wyjątkowym smakiem czy podziwiając niebanalny przedmiot – zatrzymujesz się, żeby czuć. No dobra, ale czym ten luksus dla Ciebie jest?
Zachęcam Cię w tym miejscu, do zadania sobie czterech prostych pytań:
- Co sprawia, że czujesz się wyjątkowo?
- Dzięki czemu konkretna chwila jest dla Ciebie przyjemniejsza niż inne?
- Jakie elementy Twojego życia mają bezpośredni wpływ na poziom Twojego szczęścia?
- Co musiałoby się zmienić w Twoim otoczeniu, żebyś poczuła się dobrze?
Bądź ze sobą szczera, nie ma sensu udawać, że coś, co powszechnie jest uznawane za ważne, jest ważne dla Ciebie. Odpowiedzi mają być czysto subiektywne, to Twoje życie i Twoje preferencje.
Może się okazać, że coś, co wyjątkowo podniesie poziom Twojego zadowolenia z życia, nie jest wcale takie drogie. Poniżej przedstawiam Ci listę inspiracji, a dokładniej moje elementy luksusu, które uparcie wprowadzam do swojego życia, a które w większości nie wymagają dużych nakładów pieniędzy. Dopowiem tylko, że pojęcie luksusu zmieniło się u mnie na przestrzeni lat. Zadając sobie powyższe pytania 5 lat temu odpowiedziałabym pewnie inaczej niż dzisiaj, dlatego warto co jakiś czas sprawdzać, czy Twoje pojęcie luksusu jest nadal aktualne.
Jedzenie
Kiedyś ludzie czerpali najwięcej przyjemności z prostych czynności: jedzenia, picia, snu, kochania się. Bez globalizacji i myślenia o samospełnieniu, sławie czy niewyobrażalnym bogactwie, koncentrowali się na życiu codziennym i tym, co można z niego wycisnąć. Tak naprawdę, to jeden z najprostszych sposobów na szczęście – jest on w nas głęboko zakorzeniony i prawie zawsze dostępny. Dla mnie dobrze doprawione jedzenie (koniecznie przygotowane przez kogoś innego), to synonim luksusu. Znam osoby, które zamiast obiadu z deserem i lampką wina w restauracji wolą kupić sobie bluzkę – bo przecież wtedy coś fizycznie mają, a jedzenie się zje i nie ma, taka strata pieniędzy. No cóż, ja wolę obiad. Za każdym razem kiedy jem w spokoju w restauracji, albo kiedy gotuje dla mnie mój mąż, czuję, że moje poczucie szczęścia rośnie.
Kontakt z naturą
Codziennie chodzę na spacery. Musi naprawdę mocno lać, albo być siarczysty mróz, żebym zrezygnowała z wyjścia z domu. Nawet kiedy pada, zakładamy z córką kalosze (najmłodsza jest osłonięta w wózku) i idziemy. Kwadrans spacerem od domu mamy jeziora, i nie ma dnia, żebym nie cieszyła się, że tu mieszkam. Wcześniej, gdy nie było nas stać na dom z ogrodem, mieszkaliśmy w kawalerce na obrzeżach miasta – ale to, co podobało się nam najbardziej w tym mieszkaniu, to była lokalizacja: blisko do lasu. Już jakiś czas temu zauważyłam, że z moją depresyjną naturą (tak, tak – kto zna mnie dłużej, wie) codzienny spacer to dla mnie +100 do szczęścia. Serio. Nawet mój mąż się śmieje, że trzeba mnie “wyprowdzać na spacer” bo inaczej jestem nieszczęśliwa. Ale spacer po mieście nie daje mi takiego resetu, jak spacer po parku, lesie czy przy jeziorze. Natura ma w sobie coś kojącego, coś, co odwaraca moją uwagę od problemów codzienności i kieruje ją w stronę czucia i bycia – tak po prostu. Bez listy zadań, wymagań czy kolejnych celów.
Żywe kwiaty
Uwielbiam kwiaty, ale najbardziej żywe: nie cięte, nie w doniczkach, tylko te, które NAPRAWDĘ żyją – czyli te na łąkach, w parkach, a od niedwna w moim ogrodzie. I jasne: ogród może być uznany za luksus sam w sobie, ale nie zawsze miałam ogród i wtedy po prostu miałam kwiaty w doniczkach, albo w wazonie. Teraz kiedy mam tą możliwość… sieję. Tak – nie lubię kupować gotowych kwiatów – uwielbiam widzieć, jak z nasionka budzi się życie, a obserwacja tego jak moje roślinki rosną, pączkują i kwitną, budzi we mnie czysty zachwyt. Nie tylko we mnie zresztą, moja córka gdy zauważy, że jakiś kwiat wykiełkował biegnie do mnie i krzyczy: hop! hop! hop! pokazując na sadzonkę. To, że w końcu kwiatek “wyskoczył” z ziemi, potrafi być niezwykle emocjonujące – być może ze względu na czas oczekiwania (to zawsze jest zaskoczenie), a być może ze względu na zaangażowanie i włożoną pracę. Nie wiem, ale uwielbiam to.
Czas z dziećmi
Mam małe dzieci. Bardzo małe. W tej chwili jedna córka ma 2 latka, a druga 7 miesięcy. Znam osoby, które za luksus uznają możliwość oddania dziecka (zwłaszcza takiego 2-letniego) do prywatnego żłobka, z monitoringiem, super zabawami i zajęciami z angielskiego. Dla mnie bliskość i budowanie relacji jest na tym etapie ważniejsze niż to, czy moje dziecko zna piosenki po angielsku. Wiem, że niektóre mamy nie mają takiej możliwości i muszą oddać dziecko do żłobka. To jeszcze inna sytuacja i żadnej z nich nie oceniam, żadnego podejścia nie neguję, bo w końcu każdy z nas jest inny i ma prawo żyć wedle własnych zasad. Ja się ogromnie cieszę, że większość dnia dzieci spędzają ze mną i z sobą nawzajem. Widzę, jaka więź się między nami tworzy i mam takie przekonanie, że jest to fundament pod naszą relację w przyszłości. Poza tym, chłonę ten czas. Jest to czas strasznie trudny fizycznie ze względu na niewyspanie, noszenie, tysiąc spraw do ogarnięcia i mocne podporządkowanie rytmu swojego życia pod rytm dzieci. Ale też jestem świadoma, że ten czas jest wyjątkowy i nie wróci. Dzieci będą tylko większe i z czasem będą potrzebowały mnie coraz mniej. Dlatego teraz, kiedy wiem, że jestem dla nich całym światem – chcę być. Nie chcę siedzieć w biurze i oglądać zdjęć z monitoringu czy nagrań wysyłanych przez nianię. Chcę być obok i ogromnie się cieszę, że mogę.
Mało rzeczy
Minimalistki pewnie się uśmiechną w tym miejscu. Nadmiar rzeczy mnie przytłacza i bardzo dbam, żeby nie zagracić sobie szaf, pokoju, kuchni – żeby mieć tylko to, czego potrzebuję, albo to, co kocham. Ubrań, butów, pościeli, mebli, sprzętów wszelakich mam mało, a chciałabym mieć jeszcze mniej. Składowanie rzeczy jest dla mnie fizycznie bolesne; przebywając w zagraconym pomieszczeniu dosłownie nie mogę oddychać. Dlatego moje marzenie o sklepie internetowym z kreatywnymi produktami okazało się zupełnie od czapy. Kartony, taśmy do pakowania, same produkty, papiery, wizytówki, karty rabatowe dla klientów, drukarki zwykłe i do etykiet… To mnie dosłownie dobijało. Wyciągnęłam wnioski z tej cennej i kosztownej lekcji i teraz buduję swój biznes na zupełnie innych zasadach. Z tego samego powodu przerzuciłam się też na akwarele. Obrazy olejne na płótnach zajmują tyle miejsca, że wręcz czułam jakby odbierały mi przestrzeń do myślenia nad nowymi projektami. Akwarele za to mieszczą się w jednej teczce – dla mnie bomba.
Peeling
Peeling jest dla mnie sposobem na to, żeby zwolnić i nawiązać kontakt ze swoją skórą. Nie da się robić peelingu na szybko i byle jak – a przynajmniej ja nie umiem, zawsze zwalniam. Czasami przygotowuję sobie mieszankę sama, korzystając z olejków i cukru, a czasami kupuję, jeśli nie mam czasu robić. Zawsze delektuję się zapachem i konsystencją, lubię to, jaka skóra robi się miękka po takim zabiegu i zawsze po kąpieli używam balsamu albo oliwki i wychodząc z łazienki, taka miękka i pachnąca, czuję się zupełnie inną osobą. To jest takie moje domowe spa. Jestem dość dziwna pod tym względem, bo nigdy nie lubiłam kiedy ktoś czesał mi włosy itp i w sumie nadal nie do końca odprężam się na płatnych masażach i zabiegach – dużo bardziej relaksuję się w domu, kiedy zabieg robię sama, albo kiedy masaż robi mój mąż.
Wyprasowane ubranie
Okej, ten punkt może być śmieszny dla osób, które muszą prasować koszule do pracy i mają tego po dziurki w nosie. Ale ja całe swoje życie prasowałam ubrania tylko na imprezy typu wesele. Uwielbiam ubrania bawełniane, a te zazwyczaj nie wymagają wielkiego prasowania. Ale kiedy urodziłam drugie dziecko i przez parę miesięcy chodziłam w legginasach i rozciągniętych bluzkach po ciąży, poczułam, że zwyczajnie czuję się źle. Ubierając się rano, miałam wrażenie jakbym zmieniała koszulę nocną na pidżamę. Wzięłam wtedy te kilka ubrań, które wymagają użycia żelazka i okazało się, że zakładając wyprasowane ubranie czuję się dwa razy lepiej. Teraz prasuję nawet t-shirty – co jeszcze dwa lata temu bym wyśmiała. Ale nie dyskutuję ze swoimi odczuciami, skoro czuję się w tym lepiej, to noszę wyprasowane.
Co jest dla Ciebie luksusem?
Zamknij oczy i spokojnie pomyśl, co jest dla Ciebie synonimem luksusu? Jeśli potrzebujesz, wróć do pytań zadanych na początku tekstu. Jeśli już masz odpowiedź, koniecznie zastanów się kiedy i jak wprowadzisz ten luksus do swojego życia.
Zainspirowana? Daj znać w komentarzu co uznajesz za luksus i podaj inspirację dalej!
Dodaj komentarz